Przepraszam za tą długą przerwę, ale nie miałam ani siły ani tak naprawdę czasu na to by tutaj zaglądać.
Nowy rok nie zaczął się dla nas najlepiej. Najpierw zmiany w mojej pracy a potem rzecz , która najbardziej mnie trwożyła, mianowicie stan zdrowia mojego młodszego synka.
Zaczęło się już w listopadzie, katar i kaszel , ot mała infekcja, niby nic dziwnego o tej porze roku.Kontrolowaliśmy sprawę cały czas, nie było zmian na oskrzelach, więc obywało się bez antbiotyku, ale mały wciąż kaszlał. Leczenie domowe nie przynosiło pożądanego efektu, w sumie był w dobrej formie poza tym właśnie kaszlem. Irytowałam się przeczuwając, że coś jest nie w porządku, ale konsultacje z lekarzami nie przynosiły nic nowego. Lekarze tłumaczyli,
że mały nie potrafi odpluwać i stąd dłuższy czas dojścia do pełnej formy. Radzili nie panikować, tylko spokojnie czekać aż przejdzie. Więc czekaliśmy.
Grudzień/noc - stan niestety się pogorszył, gorączka, dziecię się nam leje przez ręce, bóle brzuszka, jedziemy na pogotowie, przepisują mu antybiotyk.
Po 3 dniach kuracji znów wymioty, jedziemy więc do szpitala, tam pada decyzja by odstwaić całkowicie leki i przetrzymać dziecko. - Przetrzymać?
Kiedy zapytałam czy nie wymaga hospitalizacji poinformowano nas, że "raczej nie", poza tym i tak nie ma wolnych miejsc.Kurowaliśmy więc małego znów domowymi sposobami, stan ogólny się poprawił, kaszel nadal się jednak utrzymywał.
Styczeń - odbieram synka z przedszkola, pani wychowawczyni informuje mnie, że synek narzeka na ból ucha.
Natychmiast jedziemy do lekarza, kolejna diagnoza to zapalenie ucha = antybiotyk.
Ranek - występują wymioty a na poduszce krew - pękła błona bębenkowa, natychmiast wizyta u laryngologa .Truchlejemy czy nie będzie częściowej utraty słuchu.Doktor zapisuje antybiotyk do ucha, i radzi ...CZEKAĆ.
I tu już moja cierpliwość i ufność się skończyła, postanawiam pojechać bez skierowania do szpitala. Na miejscu szanowna pani w rejestracji informuje mnie , że nie mają oddziału laryngologicznego i że mnie nie przyjmie. Ja - zazwyczaj jak mawiają spokojna osoba, dostałam niemal "szału". Dziecko z krwawiącym uchem nie wzruszało nikogo poza nami. Wykrzyczałam niemal, że nie wyjdę do póki nie zawoła lekarza i nie obejrzy naszego synka. Przyszła pani ordynator, diagnoza przwlekłe zapalenie zatok , zap. ucha , pada decyzja,że zostaje w szpitalu. Żeby "było śmieszniej" podczas pobytu wszystkie leki oprócz dożylnych- musieliśmy kupować sami, nawet rutinoscorbin...taki mamy szpital w Gdyni Redłowie .
pPrawie 24 h/d jesteśmy z mężem na zmianę z synkiem. Drugiego dnia, kiedy przyjeżdżam rano,Przy drzwiach zastaję kilkoro rodziców a na drzwiach widzę napis: "EPIDEMIA CAŁKOWITY ZAKAZ ODWIEDZIN". mimo to dzwonię, otwiera siostra i natychmiast odmawia odwiedzin, ale po chwili pyta: Pani była wczoraj?" Byłam ... Proszę wejść , ale tylko pani
Prowadzi mnie do gabinetu pielęgniarek dostaję tabletkę, jak dziecko połykam, dopiero po chwili pytam co się właściwie dzieje, ale nie dostaję odpowiedzi... ponawiam pytanie,po chwili słyszę: "Proszę sobie z lekarzem na ten temat porozmawiać"
Nerwowo szukam lekarza, pojawia się po 40 min. Prawie goniąc panią doktor po korytarzu dowiaduję się , że na sali z moim synkiem leżał chłopiec który był zakażony meningokokami ( bakterie które wywołują m.in np. sepsę).Teraz chłopca w sali nie ma. Za chwilę przychodzi siostra i pyta o męża, kiedy będzie, bo muszą mu podać również antybiotyk.
I mój synek w tej samej sali wraz z innym chłopcem., najbardziej narażeni... Czekamy, wiemy, że niepokojącymi pierwszymi objawami są wymioty i gorączka. Dzień następny - chłopiec obok wymiotuje. Ale ponoć napił się nieświeżego soku...
Dzień wcześniej przyjęto również dziecko z wirusem jelitowym...
Znów czekamy. Dzień 4 nasz synek wymiotuje,potem każde z nas . Decyzja lekarza - czekać. Trudno jest mi opisać, co wtedy czułam, strach bowiem potrafi mieć wielkie oczy. Nerwy mi puszczały.Innym rodzicom również
Mijają 2 dni, sytuacja się normuje. Czyli jednak mógł być wirus... choć wiemy, że bakteria może rozwijać się bardzo dłuuuugo. Po 7 dniach synek zostaje wypisany, płuca czyste, test na chlamydię i mycoplasmę ujemny a kaszel jest dalej...ale mamy jeszcze kontynuować leczenie w domu.
3 dzień w domu na antybiotyku - znów ból ucha, szukamy najlepszego lekarza prywatnie, trafiamy do kolejnego ordynatora, świetny specjalista od odporości,hematolog, itp. diagnoza - niedoleczone przewlekłe zap.zatok...Czyli został wypisany niewyleczony.Synek dostaje kolejny inny antybiotyk...Teraz czekamy na efekty leczenia . Najważniejsze , że jest już razem z nami w domku i w miarę lepszej formie.
Ręce mi opadają . Przecież nie jestem lekarzem, komu mam ufać jak nie im, ale jak obserwuję naszą służbę zdrowia ,mam wiele wątpliwosci. Najsmutniejsze jest to,że najbardziej cierpi na tym nasz synek...Jak teraz myślę o lekarzach, którzy pytali mnie po co przychodzę znów z katarem i kaszlem skoro stan sie nie pogarsza, szlag mnie trafia. Musiało do tego dojść? Mam nadzieję, że dla Was początek roku był łaskawszy. Przepraszam czytających za mało spójny i przydługi post, ale piszę to właśnie na " gorąco."Wszystkim życzę dużo zdrowia i jak najrzadszych kontaktów z "służbą zdrowia?"
Dziś na osłodę upiekliśmy szarlotkę, Igorek jest specem od wyrabiania kruchego ciasta:)
A teraz słodko śpi.